Część II wywiadu z Kazimierzem Rinkiem.
Przed Wielkanocą ukazała się I część wywiadu z Kazimierzem Rinkiem, z którym rozmawiała Agnieszka Krizel. Zapraszamy do lektury jego II części.
Czym jest dla pana poezja w ogóle?
Może niekoniecznie „piękną chorobą”, jak ją nazywał Mieczysław Jastrun. Może niekoniecznie tym wysłuchiwaniem, osłuchiwaniem i podsłuchiwaniem duszy, jak chciał tego Josif Brodski – wielki poeta noblista. Poezja jest dla mnie rodzajem swoistej spowiedzi i przed samym sobą i przed swoim własnym czytelnikiem – odbiorcą. Z zasady samej nigdy nie piszemy dla siebie, do szufladki, żeby to gdzieś tam żółkło, zieleniało i pleśniało. Piszemy zawsze dla kogoś i zawsze po coś. Gdyby świadomość tego faktu nam nie towarzyszyła, to pewnie pisanie nie miałoby większego sensu.
Traktuję wierszopisarstwo, poezję, jako formę dialogu, rozmowy z moim potencjalnym czytelnikiem, bo nigdy nie wiem, jaki on naprawdę jest: czy jest szczególnie wrażliwy, czy chce mnie w ogóle słuchać, czy tkwią w nim otwartość i tolerancja? Czy moje problemy, moje rozterki duszy, serca i nie tylko go interesują? Dlatego jest to rodzaj rozmowy o wszystkim, co mnie dotyczy. Także o moich rozterkach, fascynacjach, uniesieniach, klęskach, porażkach, smutkach, wzlotach, upadkach, rozczarowaniach, ale i nadziejach zarazem. Bo poezja jest tym, co chcemy ocalić od zapomnienia, żeby coś jednak przetrwało i po nas zostało. Słusznie chyba nazywa się ją królową wszystkich sztuk – scala w sobie wszystko: to co myślimy, przeżywamy, co nas dręczy, boli i to, co nas często przeraża. Jeśli nie brakuje nam talentu, wyobraźni, wrażliwości, to z reguły osiągamy jakiś tam cel, który sobie na tej drodze wyznaczamy.
Czy często pytano pana, jaka jest „recepta” na wiersz dobry?
Często młodzi ludzie na warsztatach poetyckich pytają, jak odróżnić wiersz dobry od niedobrego, zły od doskonałego? Nie wiem. Ponieważ uczymy się tej sztuki przez całe życie. Nie można się tego nauczyć na żadnych warsztatach, w żadnej szkole i na żadnym uniwersytecie. Można się jej nauczyć metodą prób i błędów, na własnej skórze, na żywym własnym organizmie, poszukując, szukając, błądząc, klucząc. Ten świat staje się potem coraz bardziej klarowny, jasny, z czasem zaczynamy wiedzieć, o co nam chodzi, w którym kierunku powinniśmy podążać, co jest nam w gruncie rzeczy pisane. Wymyśliłem sobie na własny użytek taką definicję, teorię: w dobrym wierszu powinny się znaleźć bezwarunkowo cztery elementy: kolor czyli barwa wiersza, przestrzeń, światło, dźwięk, a więc muzyka. Jeśli te cztery elementy ładnie się ze sobą zestroją, zharmonizują, połączą, to niezależnie, czy to będzie wiersz lepszy czy gorszy, on zawsze będzie miał w sobie coś, co jest cząstką naszej własnej jaźni, osobowości, naszego istnienia, jestestwa, nie będziemy czuli tego balastu, że kierujemy w stronę naszego odbiorcy – czytelnika też wrażliwego, otwartego, coś nieistotnego, mało ważnego, coś kalekiego i dalekiego wciąż jeszcze od doskonałości.
Czy udało się panu do tego czytelnika dotrzeć, pozyskać go?
Nigdy tego do końca nie wiem. Spotykamy się na wieczorach autorskich, spotkaniach, gdzie dzielimy się wtedy wierszem, wszak wiersze są nie tylko rzeczą do napisania, ale przede wszystkim czymś do wypowiedzenia, do wygłoszenia, wtedy wiersz żyje. Cała sztuka recytacji właśnie na tym polega, że przeżywamy przecież coś niezwykłego, kiedy ten wiersz brzmi, kiedy on staje się muzyką, dźwiękiem, kiedy staje się żywym skierowanym do nas obrazem.
O czym pan pisze, nad czym się pochyla, co Pana najbardziej absorbuje?
Wszystko, co dotyczy człowieka tu i teraz. Jeszcze nie wiem ile, jak długo ta przygoda potrwa. Wszystko: miłość, samotność, cierpienie, niepewność, chaos w jakim żyjemy, harmonia której poszukujemy. Świat wartości, który gdzieś nam umyka. Są w tych wierszach też moje fascynacje ludźmi, spotkania z tymi ludźmi, fascynacja kobietami. W ostatnim tomiku „Cień Andromedy” jest cały cykl wierszy poświęcony kobietom. Jestem takim autorem, takim poetą, jeśli to słowo nie jest za wielkie, który zawsze swoje wiersze kieruje do kogoś, komuś je przypisuje. Te dedykacje nie zawsze się pojawiają pod wierszami, ale one są oczywiste i adresaci tych wierszy w mig na to wpadają, odkrywają, wiedzą, że to są teksty do nich pisane, dla nich przeznaczone. Wiersz jest także formą listu do czytelnika, formą dziennika, który piszemy dla kogoś i po coś, po to właśnie, żeby komuś to podarować, żeby się tym z nim podzielić, o tym porozmawiać, ale i w jego świat, rozterki, niepokoje, fascynacje, radości po części wsłuchać.
Taka jest chyba idea pisania. Raz mi się udaje to lepiej, raz gorzej. Największy komplement, jaki może spotkać poetę, autora słowa pisanego to rozpoznawalność, tzw. własnego charakteru pisma. Kiedy moje wiersze są rozpoznawalne, po moim specyficznym charakterze poetyckiego pisma. To rzadki, a i wyjątkowy komplement. Mówi się często, że gdyby tam gdzieś było nawet sto wierszy i twój, to z miejsca bym go wyłowił. Znaczy to, że już znaleźliśmy swój własny styl, język, swoją własną formułę pisania.
Co jest istotą poezji?
Najważniejsze jest słowo, ale nade wszystko język, nad którym pracujemy, którego poszukujemy, formułujemy. Język, w którym rzeźbimy te nasze poetyckie wyobrażenia i obrazy. Praca w języku pozostaje dla poety zadaniem podstawowym, priorytetowym, fundamentalnym i najważniejszym. Nigdy nie było inaczej i już nie będzie. Im bardziej ten język będziemy opanowywali, obłaskawiali, będziemy do siebie przyjmowali i nadawali mu swoje własne barwy, intymne, osobiste piękno, tym bardziej nasze wiersze będą chyba przypadały do gustu naszym czytelnikom.
Co pana fascynuje w poezji?
Poszukiwanie piękna. Piękna, które staje się nadrzędną wartością, czymś bardzo kruchym, utkanym z emocji. W żadnej innej ze sztuk nie można tak utrwalić i wydobyć na światło dzienne piękna, jak w poezji, co nie jest wcale takie łatwe. To idea, która mnie pochłania. Ona bardzo długo mnie uwodzi, nieustannie inspiruje, żeby to piękno na swój sposób też w wierszach zaistniało, zostało wydobyte na światło dzienne, miało swój właściwy ciężar gatunkowy.
Często bywam również pytany o swoje literackie fascynacje, układy odniesienia. Jestem wtedy strasznie zakłopotany, ponieważ to się nieustannie zmienia, nieustannie gdzieś tam faluje i ewoluuje. W latach młodzieńczych była to wielka fascynacja poezją Norwida, szczególnie wtedy, kiedy w latach siedemdziesiątych odkrył go na nowo profesor Wiktor Juliusz Gomulicki. Wtedy właściwie ten Norwid wydawał mi się wielkim zjawiskiem. Ale fascynowali mnie w tym czasie też Leśmian, Halina Poświatowska – jej odwieczny fenomen miłości i śmierci rozpostarty w poezji, które stanowiły specyficzne spectrum w realizowaniu spektakli teatralnych. Potem był okres wielkiej fascynacji Jerzym Liebertem. Młodym poetą, który żył na początku minionego stulecia, a umarł w wieku 26 lat mając za sobą tylko trzy tomiki wierszy. Ale te trzy tomiki pozwoliły mu jak gdyby wejść do literatury już na trwałe.
Dzisiaj bardzo często wracam do poezji Josifa Brodskiego. Uwielbiam poezję Stanisława Grochowiaka, jego wiersz właśnie „Chłopiec Jeziorny” z tomiku „Nie było lata” zainspirował mnie do napisania własnej wersji „Chłopca Jeziornego” i do polemiki z jego wierszem w sposób bardzo łagodny, subtelny. Kto zna Grochowiaka wie, na czym polemika moja i ten dyskurs z nim polega. Bardzo też cenię poezję Adama Zagajewskiego. Tak, jak ceniłem zawsze poezję Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza. Zagajewski jest kolejnym kandydatem, który jeszcze może sięgnąć po nagrodę Nobla, jest bowiem w wieku, gdzie jest to realnie prawdopodobne. Zdobywca wielkiej Nagrody Poetyckiej Nowego Jorku sprzed paru lat, nagrody najbardziej cenionej obok Nagrody Nobla na świecie. Polska jest krajem wspaniałych wybitnych poetek i poetów. Z tego możemy być dumni, możemy się szczycić, że mamy tak wielkie poetki jak Wisława Szymborska, Urszula Kozioł, Julia Hartwig, jak nieżyjąca już ikona lat 70 i 80 całkowicie dziś zapomniana Małgorzata Hillar. Jest doprawdy z czego czerpać, nad czym myśleć, w czym się zagłębiać. Ale przy całym szacunku dla wielkości ikon i klasyków strofy, rzecz polega na tym, że musimy szukać własnego języka, miejsca i sposobu ekspresji. Nadać im specyficznie własny, odrębny, osobny wymiar. To winna być nasza poezja, a nie wiersze Szymborskiej, Różewicza czy Karpowicza. To ma być liryka przez nas artykułowana i nami do bólu naznaczona…
Często padają takie pytania, czy pisze się komuś lepiej o określonej porze dnia, w jakich warunkach, w określonym zakorzenieniu, świecie, miejscu zamieszkania, urodzenia?
O samej Tucholi napisałem kilka wierszy, ale te kilka wierszy są bardzo gorzkie i cierpkie. Nie są to żadne laurki, żadne ody na zasadzie: „jest miasteczko gdzieś nad rzeczką sympatyczne jest miasteczko”. Wręcz przeciwnie. Te portrety są zawsze trochę skoślawione, zdeformowane, ale one są przez to prawdziwe, nie są upudrowane, podkoloryzowane, są takie, jak ja rzeczywiście widzę to swoje środowisko w którym mieszkam, w którym od tylu lat żyję i w którym tylu rzeczy mi wciąż najdotkliwiej brakuje. Chociażby rzeczy tak oczywistej, jak kina. Moje wiersze są bardzo często inspirowane kinematografią. Często mają wręcz strukturę filmową. Dla tych, którzy często zaglądają do kina, śledzą to wszystko co się w światowym kinie na bieżąco dzieje, wiedzą, ile ja temu światowi filmowemu w swojej twórczości zawdzięczam. On nieustannie mnie inspiruje. Kina mi w tym mieście ogromnie brakuje, dotkliwie odczuwam jego brak. Ale żyjemy w takiej rzeczywistości w jakiej żyjemy i nie ma sensu wiecznie psioczyć, ani narzekać. Trzeba przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza to, co nas spotyka i z tego czerpać zawsze jasną, twórczą energię do działania, życia, tworzenia.
Ja w ogóle nie lubię narzekać, że czegoś nie dostaję, że ktoś mnie nie zauważył, jacyś recenzenci nie napisali dobrych recenzji. Pisanie wierszy traktuję, jako osobistą, intymną przygodę. Po co zawracać tym głowę komukolwiek? Bardziej traktuję to jako przygodę, która mi pozwala zachować jako tako dobrą kondycję psychiczną, nadawać sens pewnym rzeczom. Myślę, że każdy człowiek powinien mieć jakiegoś swojego bzika, pasję, coś, co będzie go w życiu nakręcało, co go w życiu mocno postawi w tzw. pionie, nieustannie pozwala odzyskiwać nadzieję, że w życiu wszystko ma sens, że warto się otwierać na ludzi, na świat. Poezja jest sztuką bardzo intymną, prywatną, osobistą. Musimy mieć tę świadomość, że uprawiamy coś w rodzaju – spowiedzi, która bardzo nas odsłania – nasze wnętrza, nasze dusze. Ja tę świadomość mam. Mam świadomość ryzyka, jakie z tego tytułu ponoszę, ale się tego nie obawiam. Po tylu książkach – 7 czy 8 napisanych, nie chcę tej przygody zamykać, kończyć, już myślę o kolejnych. Napisałem niedawno słuchowisko radiowe. Przygotowuję książkę złożoną z haiku – tego się już bardzo dużo nazbierało. Patrzę z ufnością, niczego nie planuję, nie programuję, nie wytyczam z dalekowzroczną perspektywą czasu. Wierzę też, że nowe rzeczy będą się wciąż pojawiać. Zawsze będę interesował się wszystkim nowym, zaglądał do książek swoich kolegów, koleżanek, spotykał się z nimi na jakiś imprezach w kraju i za granicą. Marzą mi się jeszcze podróże. Chciałbym pojechać jeszcze do Wilna, Wenecji.
Myślę, że dopóki człowiek marzy i wierzy w to, że mu się uda te marzenia zrealizować, zmaterializować jego życie ma jakiś sens. W marzeniach jest to, co nadaje sens i znaczenie naszej codziennej krzątaninie. Poezja jest też tym światełkiem, lampionem, który to wszystko oświetla, dodaje wielu promyków, blasków tak nam dzisiaj przecież potrzebnych. Zanurzeni w szarości, niepewności, chaosie świata, który nas otacza, tych mocnych punktów oparć, czegoś co nas mocno stawia na nogi, co pozwala nam wierzyć w dobro, doświadczamy dziś w stopniu rzadkim, nieledwie znikomym.
Co na koniec rozmowy chciałby pan od siebie przekazać czytelnikom?
Wrażliwy czytelniku, czujny odbiorco kultury zwanej nie bez kozery wysoką. Szukaj siebie tam, gdzie możesz się jeszcze odnaleźć, czymś zachwycić, przeżyć coś unikalnie niepowtarzalnego. Zawsze warto b y ć i nie przeceniać wszechwładnego m i e ć. Bo wtedy gubimy coś w sobie tak trudne już później do odzyskania. I nie odżegnuj się od obcowania z literaturą, książką, strofą wiersza. To świat przypominający wejście do tajemniczego, zaczarowanego ogrodu.
Możesz stać się pierwszym i niezastąpionym w nim ogrodnikiem. To niezwykłe iście wyzwanie, bo wszystko zależy od Ciebie. Więc tak jak w „Przesłaniu Pana Cogito” Zb. Herberta; – bądź wierny, idź! Po prostu…
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Krizel
http://nietypowerecenzje.blox.pl/
Dodaj komentarz