„Walcz o to, na czym ci najbardziej zależy”
Felieton autorski Agnieszki Krizel.
Znajomość z Panem Kaziem Rinkiem zaczęła się kilkanaście lat temu, kiedy to redaktor Rink prowadził w chojnickim Radio Weekend autorski program „Radiowa Poczta Literacka”. Najpierw wysłałam do programu wiersze, a potem stopniowo coraz to inne formy wypowiedzi. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że Pan Kaziu jest człowiekiem nie tyle skrupulatnym, co śmiałym i bezpośrednim. Nie obawia się głośno wypowiadać swoich słów, nie urażając przy tym swojego rozmówcy.
Do poezji Pan Kazimierz ma szczególne i sentymentalne podejście. Jego zdaniem, mimo wydanych w swoim życiu ośmiu książek, jeszcze na tej niwie nie wypowiedział słowa ostatniego. Świat w jego przekonaniu jest na tyle piękny, że wystarczy to piękno z niego tylko wydobyć. I można o tym pięknie pisać już nie tylko wiersze, ale i poematy.
„Studium słowa” z tomiku „Od świtu do nocy”, rok 2004.
Słowo otwarta orchidea światła
Powstawanie z martwych dnia
I odchodząca muzyka snu
Popatrz w słońce
mówił anioł słowa
wpatrzony w prostokąt okien
Galeria znaczeń tajemnych
zamkniętych w ciężarze słowa
kusi jak Himalaje w apogeum zimy
Potem słowo pnąc się na szczyt
słowa wędruje za słowem zwierza
się odkrytemu imieniu słowa
Piękno syci się słowem
Miłość lęka się jego nadmiaru
Prawda zasłania przed ostrzem wymowy
Ptaki wyżej niż suita obłoków
I milknie słowo w lusterkach
igrających swawolnie zajączkami pogody
Poeta jest człowiekiem wrażliwym, inaczej spostrzegającym świat. Jego zmysły są wyostrzone na odbiór wartości, jakie przesyła nam otoczenie. A ta wrażliwość uaktywnia nie tyle wyobraźnię poety, co daje możliwości szukania w tym świecie odpowiedzi na ciągle mnożące się pytania. A poeta umie zadać ich naprawdę masę i tyle samo, albo i więcej przedstawić nam odpowiedzi.
Wiem, że nie wszyscy umieją obcować z poezją. To ciągle poszerzany i odkrywany ląd. Wyspa, na której nie wszyscy chcą się znaleźć. Wśród licznych znajomych, a nawet autorów, z którymi przeprowadzam wywiady, którym zadaję proste pytanie – jaki jest ich stosunek do poezji, udzielają mi różnych odpowiedzi. Znajomi nie kryją się z niechęcią i brakiem zainteresowania tym gatunkiem twierdząc, iż jest to dla nich nie zrozumiałe. Autorzy mają inne spostrzeżenia na ów temat. W przeważającej większości przywołują słowa wielkich poetów, czy to poprzednich epok, bądź też znanych, jak Szymborską, Miłosza, czy Stachurę.
Ja osobiście uważam, że poezji niejako trzeba się nauczyć, ciągle ją obserwować, pociągać ją za sznureczki, podszczypywać i oceniać jej zachowanie. Do poezji mam szczególny sentyment. Sama jestem autorką kilkunastu wierszy, a nawet mini tomiku wierszy, który swój debiut miał w 2003 roku. Poza tym poezja jest dla mnie ukojeniem, otwartą księgą, gwiazdozbiorem i planetą, na którą często wracam i której nauczyłam się dzięki Panu Kaziowi. Dla mnie poezja jest samookreśleniem, definicją nas samych, a także magią wibrującą w świecie, do której chętnie wchodzę, gdy tylko czuję, że muszę.
Pan Kaziu debiutował trzydzieści lat temu. Jak sam wspominał był to debiut niejako z przekory. Chciał koniecznie udowodnić, że recytować wiersz umie lepiej i piękniej. Ta przekora wyszła mu całkiem dobrze, bo gdyby właśnie nie ona, nie spotkalibyśmy się w tak licznym gronie na Jego wieczorze autorskim z okazji właśnie wspomnianego debiutu, połączonego z promocją ósmego tomiku „Cień Andromedy”.
Kazimierz Rink studiował na filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Laureat Ogólnopolskich Konkursów Recytatorskich oraz laureat i juror ogólnopolskich konkursów poetyckich, instruktor, konsultant teatralny, twórca i współtwórca przedsięwzięć o charakterze ogólnopolskim, min. „Czwartków Literackich” w Tucholi, czy chociażby Chojnickich Nocy Poetów organizowanych w fosie miejskiej rok rocznie w sezonie letnim. Od dobrych czterdziestu lat czynnie związany z Polską Federacją Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Tych zaszczytnych nagród i tytułów można by wymienić całą listę. Jego książki zdobywają liczne nagrody, a sam ich autor z całą skromnością, wspomina: został uhonorowany odznaką „Zasłużony działacz kultury” i Medalem im. Jerzego Sulimy – Kamińskiego za zasługi dla kultury regionu Pomorza i Kujaw.
Uczeń żony Ernesta Brylla zawsze w naszych rozmowach podkreślał, że „..…..jeśli człowiek zgłasza aspiracje przynależności do Związku Literatów Polskich czy Stowarzyszenia Pisarzy Polskich musi mieć świadomość, że ta twórczość musi zostać surowo zrecenzowana i zweryfikowana przez wybitnych krytyków i literaturoznawców. Jest przecież tak, że mamy jakieś tam autorskie ambicje, trudne do ukrycia aspiracje i one nie są wycelowane w próżnię. Każdy pisze inaczej i każdy jest zupełnie innym aktorem we własnym Teatrze Wiersza. Ma inny świat, inne problemy, fascynacje, zachwyty, lęki, niepokoje, nadzieje, stracone złudzenia. W inną jest wyposażony wrażliwość i rodzaj wiedzy czy nawet erudycji. To i każdy prawdziwy poeta ma swoich zaciekłych przeciwników i wiernych entuzjastów, czasem nawet fanatycznych wyznawców jego wierszopisarstwa. Nie o to chodzi by wszyscy nas kochali i podziwiali, idzie o to by zadali sobie trud pochylenia się nad tym o czym do nich mówimy, z czego im się intymnie i wyjątkowo zwierzamy. By tego nie bagatelizowali, nie „olewali”. Reszta, dokonuje się sama i zależy od nas w stopniu mniej niż umiarkowanym, bo…nie mamy na to większego wpływu”.
I tak to właśnie jest z poezją. Każdy poeta ma swój język, jakim posługuje się z odbiorcą, jakim znajduje tą płaszczyznę dialogu z drugim człowiekiem, słuchaczem, czytelnikiem. Każdy autor również na swój sposób przekazu swoich myśli. Te wszystkie środki doskonale ukazują jego wnętrze i zawartość duszy.
Poezja Kazimierza Rinka jest najpiękniej udekorowanym bukietem. Bogactwem myśli, słów, przemyślanym torem. Nic dziwnego, iż jest wielbicielem Staffa, Iwaszkiewicza, Różewicza, Grochowiaka, Poświatowskiej, Herberta. To przecież wielcy tamtych czasów, nauczyciele, oratorzy, koneserzy słowa. Kaziu nadaje słowom nowe znaczenia, celebruje każdą z nimi chwilę. W dzisiejszych czasach – skrótach myślowych, hasłach skupionych na mainstrimowych przekazach, to niesamowite, rzadkie i cenne. W Jego poezji czuć dotyk czasu. Każdy wiersz jest inny, nie tylko w samej konstrukcji, ale ma w sobie coś co wyróżnia go z całej masy innych.
Poeta nie ukrywa swojej sympatii i dumy, iż jest jest tucholaninem, a miłość swą do tego miejsca i przynależnych mu okolic, potrafi zawrzeć nawet w wierszach.
Samo pisanie wierszy jest jak składanie puzzli. Każdy kawałek musi do siebie pasować. To jak nauka pływania. Za każdym razem jest tak samo. Siedzi się przed śnieżną bielą kartki i miesza barwy słów niczym najwybitniejszy malarz.
Sztuka jest Poezją. Pięknem życia i świata. I to nieustannie jej doganianie jest grą, zmierzeniem się samym ze sobą i wewnętrzną rozmową z myślami zataczającymi koło wokół serca.
Wiersze z tomiku „Nasze małe wieczności”, rok 1992.
„Mojemu miastu”
coraz mniej słów pachnie poezją
i traci na znaczeniu
w brukowym kodeksie codzienności
jak gęstniejące ujście
zatrutej zmęczeniem rzeki
żadna dziewczyna nie nosi już
sukienek z perkalu na słońcu
i korali z owocu jarzębiny
miasto odziewa się w ślepe zaułki
i sypie pustką w oczy przechodniów
rozprawiamy o iluzjach
videoklipów
o przedwczesnych zawałach
o atmosferze nasyconej
jadem plotkotwórczym
jesteśmy mniejsi o ostrza zawiści
i powiększeni o gorycz przepaści
tacy sami wciąż
i coraz mniej do ludzi
podobni
==========================================
„Konwalie”
Zapamiętane na wieki
tylko w tym jednym miejscu
Tobie przeznaczonym
z milczeniem podzielonym
między kamienie
z kwileniem ptaków w ogrodach
z ognikiem poranka w oczach
nie w moją stronę zwróconych
==========================================
„Nasze małe wieczności”
Już tej miłości
nie opowiemy
pobłądziła w gąszczach domysłów
przepłynęła w narzeczach słów.
Uśpioną w muszlach tkliwość
zrównuje z przypływem
odgłos morza
i burtom w lenno oddaje.
Siadamy w pobliżu ognia –
z Błękitnej Rapsodii
dźwięk z oddali
tato nocy zapamiętanie.
Dłonie zagarniają zapach macierzanki
bukiety iskier oplatają palce,
talia z płomykami
rozłożona między twoimi stopami
a moim milczeniem.
Takie to już
nasze małe wieczności –
terra incognita
powolne spadanie Ikarów.
==========================================
Z tomiku „Od świtu do nocy”, rok 2004.
„ Z pamięci”
Dom był lunetą dzieciństwa….. – Zbigniew Herbert.
Dom mojego dzieciństwa
coraz rzadziej
wypływa z wysychającej rzeki pamięci
przypomina rtęciowe kulki
porozrzucanej na zamglonej szybie
parki oleandry i przepastna cisza pól
rzęsisty deszcz na łanach chabrów
chabry spadające deszczem na dłonie matki
skrzypiące schody
zaśpiew traw łagodnie muskających stopy
lasu zielone skrzydła
kantyczka wiatru nad zapachem włosów
i miękkie skrzydła ptaków
unoszące senne powieki w czyste pasaże
chmur
==========================================
„Motyle i latawce”
W motylach i latawcach ta sama lekkość powietrza
w koronkowym alcie jodłujących listków i gałęzi
wiatr sypie w oczy manną tęczujących odblasków
jak zwiewne kolibry wędrują po kiściach pszczoły
z kwiatów rozsypanych po sukienkach dziewcząt
z kapeluszy kobiet wzlatuje walc
nad prawie modrym ruczajem
trele morele ptaków muzyka świerszczy
odgłosy nadrzecznych oryli
w jakimś zamyśleniu powróci twój motyl
czyje muśnie od niechcenia ramię
w smudze światła kruchej jak łodyga brzasku
w spojrzeniach którego z tych chłopców
zanoszących się śmiechem na karuzeli marzeń
błyśnie aureola latawca zaplątanego w obłoki
24.07.97
==========================================
„Niedziela. Jesień”
na parapecie świtu mgieł siwe gołębie
chabry wanilia tęsknota ponad czuły dotyk
obok dłoń co chleb kroi i zraniony motyl
nad białym wierszem cicho biegnącym do Ciebie
tyle tu ochry, cynobru, ciepłych kolorów jesieni
świateł co blask rzucają w pociemniałe pióra
Cień przebiegł nam po twarzach jak gradowa chmura
Skoro jesteś tu ze mną któż może to zmienić
==========================================
„Na wsi”
nie zrani mnie tu słowo
telefon nie rozerwie myśli
na pół nawet twoja nieobecność
nie ukąsi w tężejącej
suicie pasiek
cukrowa wata obłoków
zieleń sprzyjająca czas
lśniąca nagość liści
pną się po stopniach
ciszy łaskotanej
piórkiem wyjętym
z kieszeni serca
skrajem majowej łąki
prowadzą mnie światło
i zapach chleba
==========================================
„Krzysztof Klenczon. Wróćmy na jeziora”
Jezioro przysłonięty nocą abażur
zasypia w kosmicznej muzyce szmerów
nieobecność ludzkich głosów spłowiała
szuwary wspomnień prowadzą mnie w miejsce
z którego wybiegał niegdyś nieśmiały
płowowłosy chłopiec i chrzęst żwirowej
alei kamyki pod stopą żurawie gdzieś ponad
stacjami krzyżowej drogi nieba
zamieniał pod powieką w powracające
światełka legendy
Pozostaje mi jeszcze przedstawić wiersze z przedostatniego tomu wierszy Kazia „Chłopiec Jeziorny” oraz ostatniego „Cień Andromedy”. Jednak tę ucztę dla ducha odkryję po przeprowadzeniu wywiadu, który Pan Kaziu mi obiecał. Porozmawiamy o życiu, powspominamy i spróbujemy stworzyć wspólną definicję Poezji. Jestem też ciekawa ostatniego przedsięwzięcia Pana Kazia, mianowicie słuchowiska radiowego. Jako słuchaczka i ogromna fanka tej formy sztuki. Może Kaziu uchyli rąbka tajemnicy?
Wszystkie zamieszczone w felietonie wiersze są autorstwa Kazimierza Rinka, które stanowią zaledwie cząsteczkę Jego dorobku.
Autorka felietonu Agnieszka Krizel prowadzi blog nietypowerecenzje.blox.pl
Dodaj komentarz