Gra polityczna: władza kontra obywatel
56 pytań, które wstrząsnęły władzami powiatu
Sceną rozegrania starcia było posiedzenie rady powiatu tucholskiego 31 stycznia. Wcześniej (już od grudnia) do urzędu trafiały pisma od mieszkańca powiatu z pytaniami. Było ich dużo i napływały adresowane zarówno do przewodniczącego rady jak i zarządu powiatu. Z urzędu wydostała się plotka, że szykowany jest kontrolowany przeciek do Tygodnika Tucholskiego, żeby zainteresować prasę procederem, który uprzykrza pracę urzędników, z nadzieją, że gazeta ośmieszy te działania.
Za sprawą wicestarosty Wiktora Metkowskiego, który skrzętnie odczytał niemal wszystkie pisma obywatela do władz powiatu, ich treść stała się publiczna.
Sprawa niby oczywista, obywatel ma prawo pytać, władza ma obowiązek odpowiedzieć obywatelowi. Władzy nie podoba się forma, w jakiej pytania spływały do urzędu, obywatel pokazuje zdziwienie i „nie rozumie uwag władzy”. Gra się rozpoczęła.
Gra obywatela
Doskonale zorientowany, aktywnie uczestniczy w życiu społecznym i politycznym, śledzi doniesienia prasowe, udziela się w mediach społecznościowych, nie kryje swoich preferencji politycznych, czasem balansuje na granicy prawa komentując poczynania władz powiatu. Tym razem postanowił zwrócić się bezpośrednio do władzy, której „patrzy na ręce” wnioskami o udostępnienie informacji w jego mniemaniu jawnych i publicznych, nie będących tajemnicą choćby handlową. Postanawia wysyłać pisma z pytaniami i się rozkręca. Plik z pismami rośnie na urzędowym biurku, rośnie też irytacja przedstawicieli władzy. Może nawet oburzenie, wściekłość. Czy na taki efekt liczył obywatel, czy jedynie chciał uzyskać odpowiedzi na stawiane pytania? Czy miał świadomość, że wraz z rosnącą liczbą pytań wprowadza coraz większe zakłopotanie i rośnie nakład pracy potrzeby, aby na nie odpowiedzieć.
Gra władzy
Ludzie władzy zasypani pytaniami od obywatela wiedzą kim on jest. Nie lubi ich, chce sparaliżować pracę urzędu, czepia się, pyta po wielokroć o te same kwestie. Ktoś mu pewnie pomaga redagować te pisma, sam nie dałby rady. Za mądre i te słowa, którymi się posługuje, i ledwo można je wymówić, co dopiero zrozumieć. Władza postanawia zaatakować obywatela na forum publicznym z nadzieją, że tym posunięciem wytrąci mu jego oręż z ręki lub przynajmniej stępi.
Sesja rady powiatu tucholskiego
Ci, którzy mieli wiedzieć wiedzieli co się będzie działo. „Ataku” miał dokonać wicestarosta Wiktor Metkowski. Reszta też odegrała swoje role bardziej lub mniej świadomie. I to wydaje się bardziej istotne od treści pytań. Dramatycznym głosem informował zebranych o nieszczęściu, jakie spadło na urząd. Podkreślił, że uznał za słuszne poinformowanie radnych o działaniach, które bez wątpienia nie służą pozyskaniu wiedzy o pracy samorządu a jedynie zatruciu życia urzędnikom. Odczytując treści poszczególnych pism od obywatela nie oparł się pokusie komentowania ich na bieżąco, czym wprowadzał radnych w ogólny stan rozbawienia. Treść pytań w znakomitej większości odeszła na plan dalszy. Pastwił się natomiast nad liczbą pism obywatela, powtarzalnością pytań, ich złożonością. I co tu dużo kryć, poddał pod wątpliwość autorstwo pytań, uznając, że osoba podpisana pod nimi nie byłaby w stanie samodzielnie ich sformułować, tym bardziej używając tak trudnych słów. Żeby podkreślić dramatyzm sytuacji zebrani dowiedzieli się, że do udzielenia odpowiedzi przydzielona została jedna osoba z urzędu, dla której będzie to dodatkowe zadanie w i tak napiętym dniu pracy.
Wnioski
Obywatel mógł przemyśleć kwestię stawianych pytań, uporządkować je, wyrzucić te, na które odpowiedź nie jest do niczego potrzebna, lub ich zadanie było czystą złośliwością. Ciężko bowiem uwierzyć, że obywatel jest żywotnie zainteresowany wszystkim o czym pisze i posiadanie takiej wiedzy podyktowane jest dobrze rozumianym interesem społecznym.
Władze samorządowe mogły darować sobie kąśliwe uwagi, absolutnie nie ma miejscu. Zamiast epatować co chwilę nieszczęściem z powodu niespotykanej dotąd liczby pytań od jednego obywatela, zachować resztki racjonalnego myślenia na podjęcie próby porozumienia się z nim w kwestii udzielania odpowiedzi.
Co trudno zrozumieć
Słyszałem kiedyś o takim pomyśle, gdzieś w Polsce narzekający na ogrom pracy urzędnicy złożyli wniosek o ustanowienie jednego w tygodniu „dnia bez petenta”. Po prostu przychodzący do urzędu mieszkańcy przeszkadzali w pracy urzędnikom. Wychodzi na to, że teraz jeden obywatel niemal sparaliżował pracę całego urzędu, bo nagle trzeba odpowiedzieć na jego pytania. Najciekawsze jest to, że robi się problem z czynności, która jest obowiązkiem urzędników. Może faktycznie my obywatele przeszkadzamy w pracy urzędnikom?
Porozumienie jest kwestią wykazania dobrej woli – z obu stron. Gdy jej brak, dochodzi do podobnych sytuacji. Władza sprawia wrażenie, że się okopuje wypatrując wrogów. Obywatele nie pozostają dłużni i w rolę wrogów się wcielają. W tym przypadku obywatel nęka władzę wysyłanymi pismami z pytaniami. Oczywiście wolno mu je zadawać, a władza ma obowiązek na nie odpowiedzieć. Kwestią otwartą pozostaje, czy obywatelowi odpowiedzi na wszystkie pytania są potrzebne?
W tej sytuacji, niestety, nie są ważne ani pytania stawiane przez obywatela, ani jego personalia. Można odnieść wrażenie, że obywatelowi chodzi o pokazania, że obecna władza do rządzenia się nie nadaje; zaś władzy zależy na zdyskredytowaniu postawy obywatela.
Dodaj komentarz